Małgorzata Calińska – Mayer, wieloletnia pracownica Polaru i obecnie szefowa zakładowej Solidarności fot.: bom
W latach 1952-1960 w zakładach Polar produkowano amunicję. Bunkry i zamaskowane magazyny znajdowały się na Psim Polu. Podczas produkcji wiele razy dochodziło do eksplozji. Jednak wszystkie wypadki utajniano.
Zakład powstał w 1952 roku i mieścił się na zalesionym obszarze kilkunastu hektarów pomiędzy ulicami Bierutowską i Kiełczowską. Na wydziale specjalnym Zakładów Metalowych „Zakrzów” scalano spłonki i produkowano amunicję do działek przeciwlotniczych kal. 24 mm. Cały obszar był ogrodzony podwójnym drutem kolczastym, a między wydziałami stały budki strażnicze. Do zakładu nie weszło się bez specjalnej przepustki.
Trudne czasy pamięta Małgorzata Calińska – Mayer, wieloletnia pracownica Polaru i obecnie szefowa zakładowej Solidarności.
- Pociski produkowano na licencji radzieckiej. Na wydziale „S” pracowali mężczyźni i około 200 kobiet. Wszystkie zmiany i innowacje racjonalizatorskie musieła zaakceptować strona radziecka – opowiada szefowa Solidarności. W ciągu miesiąca „Zakrzów” produkował ok. 10 tysięcy sztuk amunicji.
Pociski napełniano trotylem
Proch bezdymny i inne niebezpieczne substancje przywożono z Zakładów Chemicznych nr 8 w Pionkach i obecnych zakładów „Mesko” w Skarżysku Kamiennej. W bunkrze elaborowano (napełniano) pociski trotylem i montowano spłonki. Przed wejściem na wydział świeciła czerwona lampka ostrzegawcza. W mieszalni, gdzie miksowano związki mogły pracować tylko dwie osoby, aby w razie wybuchu straty w ludziach były mniejsze.
- Chemikalia były zwilżone wodą, co obniżało ryzyko wybuchu. Masa spłonkowa składała się z azotanów baru i srebra oraz pyłu aluminiowego. Po wysuszeniu pastylki eksplodowały od uderzenia – opowiada Jadwiga Łaciak, wieloletnia pracownica wydziału „S”.
Na terenie zakładu znajdował się 300 metrowy tunel podziemny, w którym testowano pociski strzelając do tarcz. Pewnego razu podczas prób nastąpił wybuch. Ciężko ranny został jeden z pracowników, który obsługiwał działko. Mężczyzna przeżył, ale jego dalszy stan zdrowia nie pozwalał na dalszą pracę. Po wypadku wszczęto śledztwo, które zostało utajnione.
- To były trudne, stalinowskie, lata. Wszystko, co związane było z produkcją nie mogło wydostać się na zewnątrz. Kiedy nastąpił wybuch rannych wynoszono poza wydział, aby lekarz i sanitariusze nie widzieli maszyn – podkreśla Jadwiga Gronowiecka, jedna z pracownic.
Iwonie wybuchły spłonki
Na wydziałach 9 i 10, gdzie prasowano pastylki pracowały tylko kobiety. Operatorka mogła mieć na stole tylko pięć spłonek. Każda nieuwaga lub przypadkowe zadrapanie mogło spowodować samozapłon. Do największej tragedii doszło podczas przenoszenia na tacy masy zapalającej.
- W pewnej chwili nastąpił wybuch. Nie wiadomo, czy Iwona potknęła się, czy uderzyła w spłonkę. Doznała ciężkich poparzeń twarzy i przeszła bardzo długą rehabilitację. W trakcie miała też wiele operacji plastycznych – dodaje Małgorzata Calińska – Mayer.
Wydział specjalny zlikwidowano w latach 60. Produkcję przejęła fabryka amunicji w Skarżysku – Kamiennej. Przewieziono tam cały sprzęt z „Zakrzowa”. Wydziały pomogli likwidować żołnierze z jednostki wojskowej przy ulicy Przodowników Pracy (dzisiejsza Hallera). Bunkry, tunel i magazyny zostały całkowicie wyburzone. Obecnie przy ulicy Bierutowskiej pozostały tylko kawałki płotów z drutem kolczastym.
Jacek Bomersbach
REKLAMA
REKLAMA