POWIAT ŚREDZKI
Echo Średzkie

Talenty z sąsiedztwa – cz. II Marek Horowski

Marek Horowski fot.: mpr

O takich osobach mówi się człowiek orkiestra. Marek Horowski maluje, rzeźbi, fotografuje, buduje miniatury domów, tworzy dzieła z metalu i… bardzo ciekawie opowiada.

Kontynuujemy cykl rozmów z lokalnymi twórcami. Trzynastu z nich zaprezentowało swoje prace w kalendarzu na 2020 rok wydanym przez Powiat i zatytułowanym „Talenty z sąsiedztwa”. Już poznaliśmy Joannę Gąsiorowską z Lisowic, dzisiaj Marek Horowski z Bogdanowa (gm. Kostomłoty).  

– Panie Marku, co kryje się pod pojęciem metaloplastyki? Tak określono pana talent w kalendarzu wydanym przez Powiat.
Metaloplastyka nie doczekała się lepszego terminu i teraz określa się nią działalność obejmującą trochę kowalstwo, trochę sztuki różne, bo nie ogranicza się do metalu. Najpopularniejszy podział to: kowalstwo, czyli obróbka metalu na gorąco i metaloplastyka, czyli na zimno. Kiedyś obróbkę na zimno nazywano ślusarstwem  artystycznym, ale ta nazwa nie przyjęła się. Zresztą nie jest adekwatna, metaloplastyka to szersze pojecie.

– Dlaczego metaloplastyka?
Od zawsze lubiłem robić coś w metalu albo w drewnie. Gdyby ktoś kiedyś bardziej mnie zmotywował, mocniej nacisnął, być może wybrałbym drewno. Zresztą w metaloplastyce przydaje się rzeźbiarstwo, bo np. formy do odlewania trzeba wyrzeźbić. Dodam, że nie kształciłem się w tym kierunku, bo z wykształcenie jestem elektronikiem, i nie robiłem też specjalnych kursów, ale raczej „oddawałem się do terminu” mistrzów w zawodzie m.in. kowala, stolarza. W wojsku poznałem i zaprzyjaźniłem się ze znanym metaloplastykiem Irkiem Radoszem, który miał pracownię w Śląskim Okręgu Wojskowym, a dzisiaj jest nestorem tego kierunku.

– Które ze swoich prac ceni pan szczególnie?
Wydaje mi się, że zrobiłem wiele ciekawych i cennych rzeczy (śmiech). Jednak mało która z nich jest tylko i wyłącznie moim własnym dziełem. Często to część większego zlecenia. We Wrocławiu zrobiłem wiele ciekawych rzeczy m.in. dla Muzeum Mieszczańskiego. Na przykład dekorację drzwi, które musiały spełniać normy p.poż, a jednocześnie pasować do charakteru budynku, balustrady czy kratki ozdobne. Wystrój baru, podnóżki mosiężne, łukowe karnisze to do restauracji Piwnica Świdnicka, pod czujnym okiem prof. Żelbromskiego. Zrobiłem też sporo napisów dla banków i innych instytucji. Stosowałem różne kroje pisma, czasami znanych twórców np. hiszpańskiego architekta Goudiego, a kilka razy były to moje autorskie pomysły. Jedne litery miały blisko metr wysokości jak Papieski Fakultet Teologiczny, inne szczególnie dekoracyjne jak Tiffany Ursta nad sklepem z lampami przy ul. Kiełbaśniczej, czy wreszcie odlewane w brązie BRE BANK na tablicy z pięknego gnejsowego granitu. I jeszcze jedna ważna rzecz - przez jedenaście lat robiłem odlewane w mosiądzu statuetki i plakiety na konkurs Dolnośląska Budowla Roku, według projektu prof. Łowczyckiego z ASP, które za jego zgodą zmodyfikowałem. Organizatorem konkursu był Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa Oddział we Wrocławiu. W owych czasach był to prestiżowy konkurs. Ciekawa była praca przy tablicy pamiątkowej odlewanej w brązie dla uczczenia prof. Antoniego Banta  na 50-lecie Akademii Rolniczej. Do wykonania płaskorzeźby twarzy miałem do dyspozycji tylko gazetowe zdjęcie z 1949 lub 50 roku...
Przez cały czas działalności mojej pracowni, tj. od lutego 1993 r. jej głównym motywem były i są jednak lampy. Już nie dałbym rady ich policzyć: sakralne, ogrodowe, uliczne, elewacyjne, stojące, gabinetowe, nocne i inne. Wyróżnione na targach sztuki sakralnej, przeglądzie dorobku rzemiosł artystycznych. Aktualnie kilka z nich można obejrzeć w średzkim muzeum.

– Wiem już, że to nie jedyna pana pasja i talent. Malarstwo, rzeźba, piękne małe domki… O takich osobach  mówi się człowiek orkiestra...
Żartobliwie można tak powiedzieć. Każda z moich aktywności ma swoją wartość. To nie jest tak, że metaloplastyka jest mi najbliższa. Nią, mówiąc kolokwialnie, zajmuje się „dla chleba” i  dlatego dominuje (śmiech). To moja praca, więc bardzo dobrze wyposażyłem się w niezbędne narzędzia i w moim warsztacie można znaleźć np. ponad 100 różnych młotków. Wśród nich są moje autorskie, na przykład taki do prostowania kul. Kiedyś zniszczone kule wieżowe trzeba było rozpoławiać lub wycinać otwory, aby je wyklepać od środka. Ja swoim specjalnym młotkiem potrafię wyklepać je z zewnątrz.
Domki, które pani tu widzi to moje najmłodsze hobby, związane oczywiście z dużą liczbą wnucząt w rodzinie. Pierwszy to była renowacja starego domku dla lalek wykonanego przemysłowo. Później zacząłem czytać o nich w Internecie i kolejne powstawały już w konkretnej skali 1:12, co oznacza, że wszystkie jego wymiary odpowiadają tym proporcjom. Również wewnętrzne wyposażenie, takie jak meble, ozdoby a nawet sztućce i lampy. Z powodu wieku praca na zewnątrz czy w warsztacie staje się coraz bardziej uciążliwa, więc to hobby może niedługo stać się alternatywą dla dotychczasowej pracy.

– Czy rodzina wspiera pana w pasjach? Rozumie potrzebę tworzenia i być może zapominania o realnym świecie…. (śmiech)
Rodzina… powiem szczerze nie daje mi odjechać w twórczym kierunku i bardzo często sprowdza na ziemię. Jestem poganiany jak „karczemna dziewka”… przynieść, pomóż, zrób meble... (śmiech). Tak sobie myślę teraz, że brak rozumienia towarzyszy mi od młodych lat. Chciałem iść do liceum plastycznego, ale moi rodzice uznali, że nie jest to zawód dla mężczyzny, wiec poszedłem do okrytego chwałą najlepszego i najnowocześniejszego Technikum Programowania Maszyn Cyfrowych we Wrocławiu. To był rok 1968 i tak zaczęła się moja przygoda z elektroniką i lutownicą. Przyznam się, że jak się czymś zajmuję to tak dogłębnie. Uczyłem się więc dość pilnie, a nabytą wiedzę wykorzystałem m.in. w wojsku. Złożyłem wtedy ponad sto wniosków racjonalizatorskich, co pozwoliło mi zdobyć srebrną odznakę racjonalizatora i dodatkową powierzchnię mieszkalną. Elektronika przydała mi się również w wielu projektach w trakcie dotychczasowej pracy.

– Panie Marku, jestem przekonana, że z pasji fotografowania rodzina musiała się cieszyć…
Muszę odpowiedzieć  - i tak i nie… Kiedy zacząłem swoją przygodę z fotografią, czyli bardzo dawno temu, sprzęt był bardzo ciężki i zajmował dużo miejsca. I tak na przykład wyjazd nad morze i pakowanie się wywoływało pewne konflikty, a zdarzało mi się zabierać nawet mały, przenośny powiększalnik. Kwestia przechowywania i porządkowania zdjęć też nie była prosta…. Mam ich wiele tysięcy i dopiero część uporządkowałem, te najnowsze po roku 1997/98 . Muszę tu wspomnieć o swoim aparacie. Zaczynałem w 1959 roku od Smieny, ale niedługo później tata przywiózł mi z Moskwy aparat panoramiczny i ten aparat „połknął” mnie całkowicie. On miał obrotowy obiektyw i robił zdjęcia na kolejnych trzech klatkach. W tamtych latach to było naprawdę coś! Niestety z tych zdjęć zostało mi tylko jedno z Nysy, ze zniszczoną zachodnią częścią rynku. Mam też sporo bardzo starych negatywów, niektóre z nich wykonał jeszcze mój tata, bo to właśnie on zaszczepił we mnie tę pasję.    

– Umawiając się na rozmowę, dowiedziałam się, że od niedawna pracuje pan Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu w Kątach Wrocławskich. Czym się pan tam zajmuje?
Nie, nie jestem pracownikiem tej placówki. Ja po prostu zaprzyjaźniłem się ze Stowarzyszeniem Miłośników Ziemi Kąckiej i razem realizujemy pewien ciekawy projekt. Wspomnę tu, że zawsze byłem aktywny społecznie. Założyłem nawet i prowadziłem przez 10 lat stowarzyszenie Grupa Edukacyjna Pantograf we Wrocławiu. Kiedy przeprowadziłem się do Bogdanowa myślałem, że uda mi się założyć podobne tutaj, niestety przynajmniej na razie nie jest to możliwe, podjąłem więc współpracę z organizacją z Kątów. Razem szykujemy Izbę Pamięci, która  powstanie w sali dawnego kościoła ewangelickiego i będzie miała postać półotwartych domków, z których każdy będzie miał inny temat przewodni np. zakład fotograficzny, magiel, kuźnia, stodoła…  To pomysł ośrodka „Pamięć i Przyszłość” z Wrocławia, a naszym zdaniem jest wykonanie aranżacji oraz zebranie i przygotowanie  artefaktów na wyposażenia tych domków. Ja sam przekazałem im już wiele obiektów ze swoich zbiorów. Niektóre wypożyczyłem, a inne jak kolekcja akordeonów oddałem, bo nie mogłem zapewnić jej należytych warunków przechowywania. W aktualnej sytuacji trudno mówić o terminie otwarcia tej wystawy, niemniej ja na swoje zadanie – stworzenie aranżacji mam jeszcze miesiąc.

– Na początku marca otwarto w Środzie Śląskiej Centrum Kultury Alternatywnej. To miejsce dedykowane osobom z pasjami. Myślał już pan o współpracy z tą placówką?  Wystawa w muzeum regionalnym była bardzo udana, może pora na kolejny krok?
Tak, wystawę w Środzie wspominam bardzo miło. Dzięki niej poznałem panią Małgorzatę Bogucką i powiem szczerze, że dostałem od niej propozycję poprowadzenia swoich zajęć w jej pracowni w CeKA. To ciekawa oferta, jednak moja twórczość wymaga zaangażowania wielu urządzeń i sprzętów i co tu dużo mówić, bywa uciążliwa dla otoczenia. Rozważam czy jest to możliwe w tamtym miejscu. Niemniej sam pomysł, którego skutkiem mogło by być stworzenie grupy pasjonatów, z ich talentami, doświadczeniami i pomysłami, jest arcyciekawy.

– Dziękuję za spotkanie i rozmowę. Życzę pomyślnej realizacji wszystkich planów.

eska

REKLAMA


REKLAMA