W nocy z soboty na niedzielę przeszło 300 uczestników nocnego maratonu służb mundurowych i ich sympatyków pokonało przeszło 40 km trasę usytuowaną w rejonie Kątów Wroc.
Ponad 60 drużyn trzy i czteroosobowych ruszyło w sobotę wieczorem pieszo bądź na rowerach trasą liczącą około 40 kilometrów. Niektórzy pokonali nawet 10 kilometrów więcej. - Wszystko zależało od tego, czy udało im się bezbłędnie nawigować i dotrzeć do kolejnego na mapie punktu kontrolnego. Było ich dziesięć, w tym jeden ukryty. Uczestnicy, aby dowiedzieć się gdzie jest położony, musieli wykonać zadanie specjalne, a dokładniej zaśpiewać wylosowaną przez siebie piosenkę - komentuje Paweł Pilski odpowiedzialny za przygotowanie punktu dodatkowego.
W nocnym maratonie slużb mundurowych i ich sympatyków wzięło udział przeszło 300 osób. - To nasza szósta edycja i z roku na rok jest coraz więcej chętnych, aby wziąć udział w imprezie. Nie spodziewaliśmy się tak wielkiego zainteresowania i w ostatniej chwili musieliśmy na szybko organizować dodatkowe kamizelki odlbaskowe - dodaje Pilski.
W biegu mógł wziąć udział każdy, bez względu na to, czy jest członkiem służb mundurowych, czy nie. - Wystartowaliśmy w trójkę. Jedna osoba dołączyła do nas w ostatniej chwili. Najtrudniejszy był sam początek, kiedy musieliśmy sobie poradzić z mapą i orientacją w terenie. Mieliśmy jedynie kompas, nie używaliśmy GPS, bo o to chodzi w tej zabawie. Gdy już przeszliśmy dwa pierwsze punkty, to poszło z górki. Przyznaję jednak, że w trakcie biegu miałem chwilę załamania. Była noc, zimno, szczere pole, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie byłem przygotowany fizycznie. Wytrwałem jednak i oto jestem na mecie - komentuje Konrad Tesmer, mieszkaniec Lutyni.
Na każdym z dziecięciu punktów zawodnicy mieli określone zadania do wykonania. Czy to przeprawa przy pomocy liny przez przepaść, czy pierwsza pomoc poszkodowanym bliźniakom. O ile panowie zgodnie przyznają, że nie były one trudne, a nawet ciekawe, to niektóre panie z obrzydzeniem wspominają pojemnik pełen robaków.
- Wszystko zniosę, ale włożenie ręki do słoika z wielkimi, ruszającymi się paskudztwami było nie do przejścia. Gdyby nie moja ekipa i doping nie przemogłabym się - komentuje Paulina Burnos, mieszkanka Kątów Wrocławskich. - Ja akurat nie miałam z tym problemów. Mało tego, gdy zobaczyłam te robale byłam przekonana, że musimy jednego zjeść i... byłam gotowa to zrobić - dodaje Michalina Reszka, mieszkanka Sadkowa.
Dziewczyny pokonały trasę maratonu razem z chłopakiem Michaliny na rowerach.
- Na pewno przed startem trzeba ćwiczyć. Pojechałam bez przygotowania i wykończyła mnie ta trasa, szczególnie górki, czy błoto. Ważne jest, aby mieć osobę, która motywuje. W naszej grupie to była Michalina - komentuje Paulina.
- Dojechałyśmy bez problemu. Nawet jesli ktoś nie trenuje, to jest w stanie pokonać tą trasę. Mapa była bardzo czytelna, chociaż - mimo, że tu mieszkamy - znalazł się jeden punkt, który był dla nas kompletnie nieznany. Staliśmy nad mapą i była chwila konsternacji. Na pewno osoby z zewnątrz miały trudniej - dodaje Michalina.
Na najwyższym miejscu na podium w kategorii "rowerowej" stanęła ekipa z Kątów Wrocławskich. - Generalnie punkty były proste. Ale najciekawszy, najfajniejszy był ten przygotowany w domu kultury. Duchy wychodzące ze ściany, projekcja damy zmieniającej twarz w potwora, tryskająca krew, serce - coś wspaniałego. Wielki szacunek dla organizatorów tego punktu, szczególnie dla Pawła Pilskiego - mówi Artur Ziemiński, członek zwycięskiej grupy. - Najgłośniejszym miejscem była kiełbasiarnia, gdzie oprócz tego, że mogliśmy coś zjeść, to za zaśpiewanie wylosowanej piosenki otrzymywaliśmy wskazówki dotarcia do ukrytego punktu, tego z duchami. Ogólnie zabawa przednia. To nasza nie pierwsza edycja i na pewno nie ostatnia - dodaje Artur.
akme
REKLAMA
REKLAMA