W Ogrodzie Botanicznym we Wrocławiu saperzy znaleźli 400 pocisków moździerzowych. Na Nowym Targu, obok urzędu miejskiego, bombę lotniczą, która ważyła prawie tonę. O najbardziej dramatycznych akcjach opowiada dowódca patrolu rozminowywania.
We Wrocławiu wojskowi wzywani są do leżących w ziemi różnego rodzaju pocisków produkcji radzieckiej i niemieckiej. Największą bombę usuwali kilka lat temu. Znajdowała się niedaleko wejścia do urzędu miejskiego przy Nowym Targu. Niewybuch wypełniony był ok. 750 kilogramami trotylu.
- Bomba burząca ważyła tonę. Podczas II wojny światowej robiła straszliwe spustoszenie. Po wysadzeniu jej na poligonie powstał krater o głębokości 6 metrów i dwudziestu metrach średnicy – opowiada Przemysław Parol, dowódca patroli rozminowania.
Od czasów zakończenia wojny minęło ponad 60 lat. Czy to oznacza, że z niewybuchy są mniej niebezpieczne. Przecież związki chemiczne w detonatorach i skorupach bomb również się starzeją.
- Nic bardziej mylnego. Może to paradoks, ale niemiecki trotyl zachowuje w ziemi doskonałe własności wybuchowe. Zdarzyło się, że zapalnik w uszkodzonym pocisku wyglądał jak nowy – opowiada Przemysław Parol.
Kości i stare kałamarze
Interweniujący patrol oprócz niewybuchu często znajduje różne przedmioty z czasów wojny. W siedzibie wojskowych przy ulicy Obornickiej znajduje się pokaźna liczba naczyń i flaszek - w tym przedwojenna butelka po Fancie. A także zmyślne fiolki po lekarstwach, perfumach i kałamarze po atramencie. Podczas prac na terenie ogrodu botanicznego, w oczku wodnym, znaleziono 400 granatów moździerzowych. Wśród nich w dobrym stanie zachował się bagnet. Ponadto saperzy znajdują w ziemi również ludzkie kości.
- Przy ulicy Polanowickiej znaleźliśmy szkielety z czasów II wojny. Leżały w dole razem z różnymi niewybuchami. Nie wiemy, czy byli to żołnierze czy cywile. Nie znaleźliśmy przy nich nieśmiertelników. Zwłoki odziane były w niemieckie płaszcze – tłumaczy.
Podejrzane fiolki z Układu Warszawskiego
Którą akcję najbardziej zapamiętali żołnierze? W kruszarkę pracującą na wzgórzu Mikołajowskim dostał się pocisk. Maszyna przełamała go. Z niewybuchu zaczął wydobywać się dym. Wystraszona załoga zawiadomiła saperów. Okazało się, że jest to niebezpieczny pocisk zapalający, który w każdej chwili groził eksplozją, poranieniem saperów i zniszczeniem kruszarki.
- Po przełamaniu skorupy substancja palna zareagowała z powietrzem. W niewybuchu było dużo prochu – to groziło eksplozją. Pocisk udało nam się przenieść o jakieś 100 metrów dalej i zdetonować – opowiada Przemysław Parol. W tej akcji nikomu nic się nie stało.
Do dziś nie wiadomo, jakie chemikalia znajdowały się w czerwonych skrzynkach na terenie dawnej bazy wojsk radzieckich przy ulicy Połbina. Skrzynie wykopano podczas prac budowlanych. W środku znajdowały się fiolki o pojemności 250 ml z nieznaną substancją. Prawdopodobnie dla bezpieczeństwa ułożono je w węglu aktywnym. Zdaniem saperów ostrzegawczy kolor skrzyń i sposób ich przechowywania świadczył, że była to szczególnie niebezpieczna substancja.
Jacek Bomersbach
REKLAMA
REKLAMA