W latach pięćdziesiątych Tadeusz Kawka skoczył na parasolkach z 30-metrowej wieży kościoła św. Andrzeja w Środzie Śląskiej. Wcześniej założył się z kolegą, że skoczy i skoczył. Lądując wpadł w witrynę sklepu i się lekko pokaleczył.
Wydarzenie pamięta Mieczysław Rutyna, były sportowiec i zootechnik, który w tym czasie mieszkał w Środzie Śląskiej. Tadeusz Kawka pracował po sąsiedzku w zakładzie nasiennictwa.
- Do dziś zastanawiam się, jak przeżył ten skok? Na dachu dzwonnicy złączył kilka parasoli. Wcześniej wykalkulował sobie, że będzie, dostateczny opór powietrza i miękko wyląduje na ulicy – opowiada Mieczysław Rutyna.
Kilka sekund po skoku z 30-metrowej wieży skoczka porwał wiatr, który zniósł go na wystawy sklepowe w ulicy pod wieżą. Mężczyzna doznał wielu obrażeń, które jednak okazały się niegroźne.
- Kiedy przyszedł do pracy żartowaliśmy z niego i pytaliśmy, czy by skoczył drugi raz. Powiedział, że tak, ale za większą kasę – dodaje były sportowiec.
Ciało ludzkie przy wolnym spadaniu z 28 metrowej wysokości nabiera prędkości od 90 do 110 km na godzinę. Dodając opór powietrza parasoli skoczek mógł spadać z prędkością ok. 60-80 km.
- Miał bardzo dużo szczęścia. Uderzenie o ziemię przy tej prędkości kończy się połamaniem kończyn i innymi obrażeniami – tłumaczy jeden z biegłych Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, który chce pozostać anonimowy.
O skoku opowiadają starsi mieszkańcy, którzy znają sprawę z przekazów innych, ale nie znają szczegółów. Niewiele mówi proboszcz z parafii św. Andrzeja.
- Słyszałem o tym wydarzeniu, ale niestety nie znam szczegółów. Dawniej dzwonnica była ogólnodostępna i rzeczywiście na dach mógł wejść każdy – opowiada ksiądz Edward Postawa.
Tadeusz Kawka pochodził z Bukówka, zmarł kilka lat temu.
Jacek Bomersbach
REKLAMA
REKLAMA