W miniony weekend mieszkańcy Dobrzykowic, twórcy filmu oraz jego fani z całej Polski, świętowali 45-lecie jednej z najlepszych polskich komedii podczas IX Festynu „SAMI SWOI”.
Na tę pełną atrakcji imprezę przybyli ludzie filmu – reżyser Sylwester Chęciński, Jerzy Rutowicz – producent, jego żona Iza Rutowicz, która zajmowała się w filmach kostiumami, scenograf – Andrzej Mularczyk oraz aktorzy Irena Karel, Witold Pyrkosz, Ryszard Kotys – sprzedawca kota oraz Jerzy Janeczek – Witia. Pomimo zaproszenia, z powodów rodzinnych, nie przyjechała pani Ilona Kuśmierska – filmowa Jadźka, a ze względów zawodowych Henryk Talar. Wśród gości zaproszonych była Lucyna Stachowiak z Lubomierza oraz przedstawiciele władz powiatu jako współorganizatora imprezy, a wśród nich Zuzanna Semerda, Andrzej Sobolak , Jerzy Fitek oraz Paweł Wardęga. Honory gospodarzy pełnili przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego Festynu Halina Popiołek, która imprezę wymyśliła oraz sekretarz Urzędu Gminy Marian Zaraś. Podczas powitania na scenie, każdy z gości miał swoje „pięć minut”.
- Jedną rzecz muszę wam powiedzieć, że gdybym przewidział, że to tak będzie, to bym się jeszcze bardziej postarał, razem z innymi, którzy to robili. Rokrocznie tutaj bywamy i przyzwyczailiśmy się do tego, jak do czegoś normalnego, ale to jest coś, co nadal nam sprawia przyjemność. Bardzo za to dziękuję – powiedział Sylwester Chęciński.
- Grałem rolę Witi i spędziłem w tym miejscu parę miesięcy i bardzo się do niego przywiązałem i jak teraz wracam, po latach, to zawsze pierwsze kroki kieruję do „mojego obejścia”. Sprawdzam co się tam dzieje, czy wszystko w porządku – no trochę się zmieniło, ale ogólnie jest podobnie, z czego się bardzo cieszę – mówił Jerzy Janeczek.
- Wszyscy wiedzą, że Amerykę odkrył Kolumb, natomiast niewiele osób wie, że Dobrzykowice odkryłem ja – do filmu. Byłem pierwszą osobą, która wypatrzyła te dwa obejścia i tu przywiozłem reżysera i operatora. Zachwycili się nimi i mieli rację – wyjaśnił scenograf Andrzej Sobolak.
– Pamiętacie taki tekst: „Jadźka pomóc ci? Nie. No to ci pomogę.” W ten sposób poznałem swoją żonę, ucząc się ekonomii politycznej – pochwalił się jeden z mieszkańców gminy.
Podczas tej dwudniowej imprezy organizatorzy zadbali o szereg atrakcji, były występy zespołów dziecięcych z Dobrzykowic, artystów ulicznych - gości Wrocławskiego Festiwalu Buskerbus, a także koncert Haliny Frąckowiak. Były również projekcje filmów oraz wiele innych atrakcji, między innymi zabawa taneczna i dyskoteka.
Oczywiście wszyscy przyjezdni pierwsze kroki kierowali do domostw Pawlaka i Kargula, którzy z sympatią podchodzą do odwiedzających ich posesje, choć niejednokrotnie może to być dla właścicieli uciążliwe.
Obecnie na terenie obejścia Pawlaka mieszka Janusz Dalecki, który w trakcie kręcenia pierwszej części tej trylogii miał 12 lat i pamięta uciążliwości z tym związane. Na przykład, gdy był czas żniw.
- Z początku to była wielka radocha, podpatrywać jak kręcą sceny, ale potem to już spowszedniało, również wszystkim okolicznym mieszkańcom. Ponieważ pierwszy film był kręcony od kwietnia do października, całe żniwa mieliśmy utrudnione. Nieraz pół dnia wóz stał na drodze, przy stawie, zanim skończyli kręcić i można było wjechać do stodoły. Były uciążliwości, ale teraz są większe – opowiada Janusz Dalecki. - Ludziom się wydaje, że tu nikt nie mieszka, chcą wejść do domu jak do muzeum. Nie tylko w czasie festynu – raz w roku, ale i na co dzień, piątek, sobota, niedziela, to są wręcz pielgrzymki jak do Częstochowy. Mógłbym tu funkcjonować jako kustosz muzeum. Ludzie myślą, że to jest muzeum. Niektórzy nawet przychodzą i są zdziwieni: „no jak to, pan tu nie oprowadza?” - niemal jakbym był zobligowany do tego. Chcielibyśmy odpocząć, a tu ktoś zza płotu: „proszę pana, ja z Gdańska przyjechałem” - kontynuuje.
Otoczenie trochę się zmieniło, jest mnóstwo roślin, kwiatów i kosztuje to dużo pracy, a ludzie wchodząc chcą wszystkich dotknąć i często je niszczą. Jest tu jeszcze kawałek tego prawdziwego płotu, który w filmie dzielił posesje Pawlaka i Kargula.
- Został jeszcze jeden garnek, choć były trzy, ale gdzieś tam po drodze się dwa rozbiły, bo to jednak ponad czterdzieści lat – tłumaczy właściciel.
Jest też napis na drzwiach ze schronu, który był w filmie, to jest piwnicy, gdzie się schowali kiedy trzecią wojnę światową wywołali i skąd Pawlak wychodził z białą szmatą poddawać się, kiedy czołg jechał przez granicę Kargula i Pawlaka.
- U Kargula są jeszcze półokrągłe wrota do stodoły, u nas nie ma już, ale jest za to pomieszczenie, gdzie farbowali kabana na dzika – wyjaśnia Janusz Dalecki.
W filmie rodziny były skłócone, zaczęło się od sporu o miedzę. W realu obie posesje zamieszkują krewni i nie mają zamiaru się kłócić, ale gmina ich różnicuje.
- Wkurzyli mnie. Trzy lata temu, jak robili drogę, to do Kargula zrobili, a już Pawlak nie ma asfaltu i jak w filmie między nimi są odmienności, tak i między nami muszą być. Tu dalej już są dziury i jak samochody tam się rozpędzą na równej drodze to wpadają tutaj, na te dziury i kurz jest straszny – tłumaczy właściciel.
U Kargula natomiast możemy zobaczyć te oryginalne drzwi do stodoły i łańcuch na ścianie, ale drabina niestety jest nowa, bo tamta, filmowa się już połamała, a ponieważ wszyscy chcieli na nią wchodzić to było niebezpieczeństwo, że ktoś sobie krzywdę zrobi.
- Różnie jest z tymi zwiedzającymi, nieraz jest tak, że nie można się na podwórku pokazać, jedni odchodzą, drudzy przychodzą, nie ma czasu nawet żeby obiad zjeść, ale ogólnie to jest sympatycznie. Mamy księgę pamiątkową – założyliśmy ją w 1991 roku. W ogóle nie ma znaczenia pora roku, tu ludzie przyjeżdżają tak samo w zimie jak i w lecie – tłumaczy Tadeusz Dalecki, właściciel „obejścia Kargula”.
Państwo Józefa i Tadeusz w czasach, gdy kręcono te filmy, mieszkali juz we Wrocławiu, ale czasami przyjeżdżali do rodziców.
– Jak tutaj sceny wesela Ani i Zenka kręcili, to musieliśmy stać długo za płotem a jak weszliśmy do mieszkania to też trzeba było czekać. I w sumie ja nawet w tym filmie jestem, z synem na ręku. Skończyli nagrywać, weszłam do domu, później wyszłam i tu w drzwiach stałam a okazało się, że operator jeszcze nie wyłączył kamery i jestem. Wtedy dużo osób z wioski statystowało w scenach z wesela – opowiada Józefa Dalecka. - U nas niemal wszystko było kręcone w obejściu. Wewnątrz domu w zasadzie nie, resztę w studio we Wrocławiu. Tylko tu w tym oknie kręcili, jak Jadźka w pokoju tańczyła ze szczotką, co Wicia ją przez to okno podglądał i jeszcze od ulicy, jak z tego okienka Ania z Zenkiem uciekali. No i jest też scena kręcona w pomieszczeniu na posesji Pawlaka, jak Jaśko przyjechał z Ameryki, bo widać nasze okno - tłumaczy.
Państwo Daleccy już okna wymienili na nowe, bo nie można mieszkać w walącym się domu.
- Chcielibyśmy też otynkować dom, ocieplić. Niestety jest awantura o to – tłumaczą właściciele.
Taka jest cena sławy.
mar - Express-Miejski.pl
REKLAMA
REKLAMA