Na wrocławski Rynek zajechało w piątek 30 ze 100 starych pojazdów, uczestniczących w Motoclassic Wrocław czyli drugiej edycji Zlotu Pojazdów II RP, zorganizowanego przez Zamek Topacz w miejscowości Ślęza pod Wrocławiem.
Samochody i motocykle, którymi przyjechali to pojazdy z duszą, a ich właściciele to ludzie z fantazją i pasją. Chętnie opowiadają o swoich „dzieciach”.
- To jest Fiat 1100 w sportowej wersji, bardzo oryginalny samochód – jeden z dwóch w Polsce i jedna z dwustu ram do wyścigów, które fabryka na Woli przygotowała przed wojną. Jest cały czas w naszej rodzinie od 1937 roku, przygotowany do wyścigów ulicznych, które się po prostu nie odbyły, bo wybuchła wojna i już ta klasa nie weszła do programu zawodów. Chodziło wtedy o popularyzację sportu samochodowego w Polsce, przez jego rozszerzenie o tańszą klasę, ponieważ wtedy były oczywiście drogie bugatti, austin daimler, czy alfa, a to było w klasie 1 litra – taka miała być wprowadzona i wtedy wojna pokrzyżowała plany. Przetrwał wojnę i późniejsze czasy, bo w sierpniu 1939 roku został przypadkiem uszkodzony, co go uratowało przed dewastacją i konfiskatą. Pamiętając pierwszą wojnę światową, kiedy samochody w Galicji konfiskowano do wojska, pozbawiono go kół i przykryto jakimiś starymi skrzynkami. A potem, po wojnie, służył jako magazyn części do takiej wersji limuzyny, która była samochodem użytkowym – bo ten był w pewnym sensie zabawką, zupełnie w tych smutnych czasach nie do użytkowania. Tym sposobem się uchował, tym bardziej, że papiery były lwowskie, no a wiadomo, że granica się przesunęła, więc nikt go nie szukał. Po prostu nie był w ewidencji, a tak samo UB mogło go ze złośliwości zabrać. No i udało mu się przeżyć do dzisiejszych czasów. Z tym, że potem wiele pracy trzeba było włożyć, aby go odtworzyć, aczkolwiek sama forma i kształt jest przywrócony. Został odbudowany w latach 90-tych, bo wcześniej się innymi autami, też zabytkowymi, zajmowałem. To nie jedyny samochód w moim garażu. Posiadam jeszcze BMW i Mercedesa 220 tzw. skrzydlaka z 1962 roku. Jednak na tym zdobyłem sześć razy vice-mistrzostwo Polski, raz mistrzostwo Polski, a w Miluzie na największym festiwalu samochodów zabytkowych w Europie został wyróżniony w kategorii samochodów sportowych. Były takie trzy wyróżnienia. Dostał je razem z drogim bugatti oraz bentleyem. Jednak największy sukces to dwa razy wygrana Grand Prix Lwowa. To grand prix organizowano jeszcze przed wojną, gdy Lwów leżał na ziemiach polskich. Wtedy, kiedy biedne Księstwo Monako, zadłużone, robiło swoje pierwsze rajdy Monte Carlo, Lwów z nagrodą główną 7 tys. zł, czyli bardzo wielką sumą w ówczesnej Europie, ściągał najlepszych kierowców Europy z Rudolfem Caracciolą i innymi czołowymi kierowcami, którzy tak jak dzisiaj czempioni Formuły 1 ścigali się w tych wyścigach. Obecnie Ukraińcy przywrócili, po 80 latach, to Grand Prix i na tym trójkącie lwowskim dalej ścigamy się co roku i dwa razy udało mi się wygrać w kategorii samochodów przedwojennych – opowiada Stanisław Popowicz ze Stalowej Woli.
- Ten DKF z 1937 roku w naszych rękach jest dwa lata. Był w stanie całkowitego rozkładu, więc od podstaw go odrestaurowałem. To jest typ F7 o pojemności 700cm i mocy 18KM. Pojedzie jakieś 80km/h, ale to już trzeba testament spisać pewnie, ma hamulce mechaniczne. Sam go restaurowałem , a oprócz niego w swojej „stajni” mam jeszcze dekawkę z 1940 roku i Skodę Tudor z 1951 roku. Ten tutaj jest najbardziej ukochany bo odkryty – można nim latem jechać, wiatr we włosach, no i jest to ostatnie „dziecko”, które zrobiłem – wyjaśnia Grzegorz Miara z Automobilklubu Wielkopolski, który na zloty jeździ wraz z żoną Barbarą.
- A ja mam Mercedesa 190 z 1959 roku i dekawkę , którą tu przyjechałem, a mercedesem jeżdżę na kołach po całym kraju, przeważnie na rajdy. Moją dekawkę też restaurował kolega Grzesiu Miara, który jest wysokiej klasy specjalistą od dekawek – tłumaczy Andrzej Nocen ze Stargardu Szczecińskiego, reprezentujący Automobilklub Stargardzki.
- Mój Renault Celtaquatre, jak wyjechał z fabryki, tak do tej pory nie został pomalowany i żyje tak jak się urodził, to ten najbrzydszy, taki nierestaurowany od 76 lat wyjaśnia - właściciel Mirosław Morisson. - On ma duszę, od urodzenia nie był modernizowany, szpachlowany, ani lakierowany. Ale jest pieszczony przez 76 lat. Został przywieziony z południa Francji. Tam jednak te auta przeżyły. Warunki były takie, że był dostęp do części oryginalnych i może być, że coś tam w międzyczasie było wymieniane, ale faktycznie zachowany jest w stanie oryginalnym, nierestaurowany, sprawny technicznie, dopuszczony do ruchu i cieszy - uzupełnia. - To jest taki rarytas, wręcz egzemplarz muzealny, taki cukiereczek. Gdyby on został odrestaurowany to straciłby duszę – dodają koledzy, Grzegorz Miara i Andrzej Nocen.
Każdy jeden pojazd ma swoja historię, a ich właściciele mogliby o nich, jak o własnych dzieciach, opowiadać bez końca. A chociaż czasami zazdrość bierze, to jednak przyjemnie jest popatrzeć na te kilkudziesięcioletnie maszyny mknące po naszych drogach.
mar - Express-Miejski.pl
REKLAMA
REKLAMA